Gdy chłopiec wrócił do
karczmy, zastał jednego z Francuzów siedzącego na ławie i popijającego jakąś
nalewkę.
- I co?- spytał karczmarz
Albert.
- Zaraz ma przyjść-
odpowiedział Andrzej.
Życie w karczmie toczyło się
tak samo jak zawsze: od czasu do czasu karczmarz kręcił się po izbie by
zamienić jakieś słowo z gośćmi i… tyle. Chociaż tę monotonię przerwało
przybycie tajemniczych czterech postaci.
Wkrótce drzwi się rozwarły i
do środka wszedł kuśtykający pan Stanisław. Karczmarz przywitał go z otwartymi
rękoma, mówiąc:
- Witamy, panie Stanisławie.
Wszystko dobrze?
- Nieźle, nieźle- odpowiedział
bez przekonania weteran.- Gdzież tu są ci Francuzi?
Wówczas odwrócił się właśnie
obcokrajowiec wciąż siedzący przy tej samej ławie i pijący tę samą nalewkę.
Francuz spojrzał badawczo na przybysza, jego wzrok nie był zbytnio przyjemny.
Obcokrajowiec szybko zauważył, że nowy gość nie jest zwykłym mieszkańcem wsi, a
byłym żołnierzem. Przez chwilę było widać, że czoło francuskiego żołnierza
okrył pot, a źrenice rozszerzył strach, lecz po chwili wszystko to bezpowrotnie
zniknęło.
- Bonjour- odezwał się pan Stanisław. Mimo upływu lat, mówił bez
cienia akcentu.
- Jest ich jeszcze trzech, ale
jeden to Polak- szepnął przez ramię szlachcica karczmarz.- Nazywają go Audrey.
Na te słowa roześmiał się pan
Stanisław. Jego śmiechu dawno nie słyszano, więc Albert wzdrygnął się na jego
dźwięk.
- Audrey, powiadasz?- mówił
przez łzy weteran.- Ma babskie imię? To ciekawe, bardzo ciekawe.
Wyśmiawszy się, dosiadł się do
Francuza i od razu zapytał:
- Czy to prawda, że twój
towarzysz, Polak, ma na imię Audrey?
- Oui- odpowiedział krótko i zwięźle żołnierz.
- Bo?
- Ma dziwne polskie nazwisko-
jakieś Otrebec, czy coś w tym stylu, co jest podobne do Audrey.
- Aha. Co was tu sprowadza?-
powiedział już poważniejszym tonem. Z jego twarzy automatycznie znikł uśmiech.
- A ja spytam: kim jesteś?-
odparł szybko i stanowczo Francuz.
Przez chwilę mierzyli się
groźnym i nieprzyjaznym wzrokiem. Polacy, którzy nie rozumieli dialogu, spięli
się, myśląc, że zaraz dojdzie do bójki. Lecz po chwili pan Stanisław
odpowiedział:
- Pierwszy pułk
szwoleżerów-lansjerów gwardii cesarskiej, trzeci szwadron, podporucznik
Stanisław Rakowski. Głuchy na lewe ucho, ogłuszony pod Samosierrą, cztery dni
później postrzelony w lewą nogę w drodze do szpitala w Madrycie. Zwolniony miesiąc
później ze względu na niezdolność do dalszej służby.
Francuz zdziwił się mocno i
rozchylił nieświadomie usta. Nie spodziewał się tak dokładnego sprawozdania. Po
chwili powiedział:
- Fizylier Louis Blanchard,
dziewiąty korpus marszałka Claude’a Victora-Perrino’a, druga brygada generała Rocha Godarta,
osiemdziesiąty szósty pułk piechoty liniowej.
Po chwili zorientował się, że
zachował się dość nierozsądnie, lecz nie miał jak już się wycofać.
- Zapomniałeś dodać:
dezerter?- spytał, patrząc prosto w oczy Francuza pan Stanisław.
Louis poderwał się z ławy i
chciał sięgnąć po nóż, ale zapomniał, że przykryty jest grubym futrem i
zachwiał się na nogach. To wykorzystał pan Stanisław- pochwycił za pistolet, który
zawsze brał ze sobą przy opuszczaniu domu, co nie zdarzało się zbyt często, i
odbezpieczył go.
- Porozmawiajmy spokojnie,
panie Louisie- poczekał, aż Francuz wróci do pozycji siedzącej, a potem dodał:
Rozumiem, że zbiegliście z Wielkiej Armii?
- Tak- poddał się fizylier.-
Mieliśmy dość: zimno, głód, niekończące się marsze i ta cholerna jazda kozacka,
która ciągnęła tuż za nami.
- I?- spytał pan Stanisław,
widząc, że Louis nie mówi dalej.
- Mam ci składać dokładne
sprawozdanie?- warknął.
- Dawno nie słyszałem żadnej
ciekawej historii, a twoja na taką wygląda- odgryzł szlachcic, nie odkładając
na bok pistoletu. Louis wyprostował się i westchnął:
- Uciekliśmy w nocy, było nas
trzydziestu. Dowodził nami, zresztą nadal dowodzi, Pierre Benoit, który leży
tam, za ladą. Był porucznikiem kirasjerów. Powiem szczerze: twardy typ. I
dlatego świetny na dowódcę tak rozpaczliwej wyprawy. Udało nam się zabrać
trochę pożywienia, które jednak starczyłoby nam na dwa dni, gdybyśmy tylko
bardzo oszczędzali. Cudem stanęła przed nami nietknięta wieś. Opróżniliśmy
chaty z wieśniaków i zostaliśmy tam na dzień. Jedzenia było dość. Audrey –
ordynans, nadawał się idealnie na przewodnika, bo pochodzi z tych stron – potwierdził,
że starczy na tydzień drogi. Po takim czasie mieliśmy dotrzeć do jakiegoś
miasteczka gdzie się urodził.
- Ale nie wyszło?- domyślił
się pan Stanisław.
- Non, monsieur, nie wyszło. Gdy mieliśmy wyruszyć, przybyła jazda
kozacka. Szczęściem dziesięciu z nas czekało na resztę grupy przy drodze, więc
uratowaliśmy się. Tamci zginęli, praktycznie bez oporu. Wraz z nimi przepadła
większa część jedzenia. A robiło się coraz zimniej.
Louis podrapał się po nosie i
po chwili kontynuował:
- Cóż, zdawało nam się, że Bóg
nie chce nas doprowadzić do celu. Wpierw Audrey postanowił zaprowadzić nas w
głąb lasu, gdyż byliśmy pewni, że jazda kozacka będzie nas szukać. Tam jednak
zgubiliśmy się. Pierwszy padł kirasjer Denis i to w ciekawych okoliczność.
Porucznik Pierre miał ze sobą dwie manierki nalewki, która cholernie rozgrzewa.
Dawał nam codziennie po małym łyczku z pierwszej, ale druga jest nietykalna.
Zaprzysiągł, że wypije z niej po powrocie do Francji. Gdy spał, Denis sięgnął
po dziewiczą manierkę. Ale porucznik jest czujny nawet we śnie- przebił go
szpadą na wylot. Następnego dnia rozpętał się śnieżyca, a w niej zaginął
fizylier Oliver i Charles, zresztą bracia bliźniaki. Na szczęście tego dnia nie
nieśli żadnego jedzenia, więc nie było tak źle. Nazajutrz wybuchła panika:
huzar Michele zachorował na grypę. Porucznik kazał go zastrzelić, bo mógł
zarazić i opóźniał marsz. Zresztą: sam Michele prosił o śmierć. Potem w nocy
zamarzli Antoine i Amaury, a przez grypę zmarł Serge. Wszystko prawie przepadło,
kiedy porucznik i Matthieu padli nagle w zaspie śnieżnej, niedaleko stąd. Ale
szczęśliwie ja i Audrey znaleźliśmy tę wioskę.
Louis zakaszlał gwałtownie.
- Na pewno szczęśliwie?-
spytał pan Stanisław, machając bronią.
Fizylier spojrzał się ze
strachem na weterana i rzekł:
- Strzelaj, jeśli chcesz. Dla
mnie już starczy: zażyłem ciepła i wygody, wypiłem i zjadłem. Tylko zawieź moje
zwłoki do Francji, do rodziny.
Weteran prychnął i odłożył
broń na stół, mówiąc:
- Sprytny jesteś, mój drogi.
Nie ta sama ręka już trzyma pistolet, nie ta sama. Dezerterów nie szanuję, bez
względu na narodowość. To szumowiny, chamy i ludzie bez honoru. I ty takim
jesteś, młodzieńcze- Francuz wzdrygnął się na te słowa, lecz po chwili się
opanował. Po czole spływały mu krople potu.- Słuchaj, łotrze. Póki zima nas tu
trzyma i nie pozwala na wszelkie podróże, zostawię was w spokoju. Chyba że
przyjdą tu Rosjanie, wtedy przemyślę jeszcze raz moją pobłażliwą decyzję.
Powiedziawszy to, Stanisław
wstał z ławy i, kuśtykając, udał się do lady. Tam czekał już karczmarz Albert,
który z boku przyglądał się całej sytuacji z boku. Zrozumiał, że starcie wisi
na włosku, więc jak najszybciej wyjął zza lady znakomitą nalewkę, mówiąc:
- Macie ochotę na szklaneczkę,
zgadłem?
Po tych słowach ożywił się
Ludwik i Przemysław, którzy dotychczas siedzieli w kącie, przyglądając się z
niewielkim zaciekawieniem rozmowie. Od czasu do czasu coś mówili do siebie, ale
rozmowa nie była zajmująco ciekawa, nie kleiła się w ogóle. Obaj mieli już dość
siedzenia tu i nic nierobienia, niekiedy nawet wściekali się, czy załamywali
ręce. Szczególnie Przemysław wyglądał marnie i był w niejakiej depresji.
Przy stole usiadł zatem
Francuz, karczmarz Albert, pan Stanisław, Ludwik i Przemysław. Pośpiesznie
rozlano alkohol i wszyscy się stuknęli, choć niewątpliwie weteran i dezerter
nie mieli do tego ochoty.
Trafiłam tutaj z Twojego profilu google+, nie napisałeś że masz drugiego, tak ciekawego bloga ;-). Powiem Ci, że masz potencjał do pisania. Fajnie układasz fabułę i wplatasz różnych bohaterów do akcji. Nie myślałeś o napisaniu książki? Może ten blog będzie początkiem jakiejś trylogii? :) Zauważyłam, że używasz słów z języka francuskiego - zawsze chciałam się go nauczyć ale niestety, nie było mi to dane.
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że będzie więcej opowiadań na tym blogu. Z chęcią je przeczytam :). Pozdrawiam!
http://aleksandramakota.blogspot.com/
Dzięki wielkie za pozytywną opinię. Jeśli chodzi o francuski- tyle go, co kot napłakał :). Znam go na bardzo podstawowym poziomie, odmiana avoir nie jest mi nieznana, na szczęście choć to umiem. Pozostaje jeszcze temat dwóch blogów- jest to bardzo dla mnie problematyczne. Recensio powstało z powodów szkolnych, ale jego przydatność właśnie się kończy. Dlatego też myślę o połączeniu obu stron, tylko nazwa "Figurki w gablotce" nie pasuje do łąki, na której pasą się figurki, recenzje, opowiadania, może artykuły, może przemyślenia, a także koty :). Może masz jakąś poradę? Może Tobie, by taki tytuł nie przeszkadzał? Z wielką chęcią usłyszę Waszą opinię, bo jest dla mnie kluczowa.
UsuńPozdrawiam! (Zapraszam też na bloga tej Pani: jest super!)