Pan Stanisław wkrótce wrócił
do swego dworku. Tymczasem w karczmie okazało się, że Audrey zaczął się lepiej
czuć. Kazał sobie przysunąć ławę bliżej tlącego się jeszcze drwa w kominku.
Pozostałych dwóch towarzyszy przeniesiono na górę, choć z niemałym trudem.
Koło Audreya usiadł Louis. Ten
nie mógł się nadal otrząsnąć po rozmowie z panem Stanisławem. Dawno nie spotkał
z taką stanowczością połączoną z tajemniczością. Nadal obawiał się o swoje
życie, jednakże z Audreyem czuł się pewniej.
- Co tam, Louis?- spytał
Polak, poprawiając spadający koc.
- Przed chwilą był tu jakiś
Stanislas, weteran z wojny iberyjskiej- Audrey cmoknął ze zdziwienia.- Mieszka
w dworku, niedaleko stąd. Przyszedł, bo znał francuski.
- No i co, o co pytał?
Odpowiedziałeś?
- Gdybym mógł, to bym nie
odpowiedział. Groził mi, miał pistolet. Musiałem powiedzieć prawdę- żołnierz
nie dał po sobie poznać, że odczuwa głęboki wstyd. Bardzo nie lubił osobistych
porażek.
Audrey spuścił wzrok.
Wiedział, że jego rodacy bywają agresywni, a szczególnie szlachta. Zawsze chodziło
o honor. Uważał to za bredzenie, bo tu chodziło o życie, nie o jakiś ideał,
który istniał tylko w głowach garstki ludzi.
- Coś jeszcze?- spytał.
- Wyszedł, ale wspomniał, że jego decyzja była pobłażliwa i takie tam. Najwyraźniej nie zamierza odpuścić.
- Myślę, że nie trzeba się tym
przejmować- pocieszył towarzysza i siebie Audrey.- Przecież nas jest czterech,
licząc Pierre’a i Matthieu. A on sam.
- A ci?- spytał nieuspokojony
Louis, wskazując ruchem głowy na Ludwika i Przemysława.
- Nie wiem, mogę z nimi
pogadać. Przecież jesteśmy z tego samego kraju.
- Poczekaj- uprzedził wstanie
towarzysza.- Tak po prostu nic z nim nie zrobimy?
- No co ty, Louis?- zdziwił
się Polak.- Chcesz żebyśmy go zastraszyli? Zastrzelili? To nie wchodzi w grę,
jesteśmy tu uwięzieni. Dopóki drogi nie staną się przejezdne, przynajmniej.
- Prawda. Idź już, jak chcesz.
Audrey jednak się nie ruszył z
miejsca, tylko został i patrzył w żar. Jego myśli wszakże wędrowały dalej, w
odległe i nieosiągalne już czasy. Myślał o rodzinnym domu, o tym, co przeszedł,
o swoich towarzyszach, o ojczyźnie… Chciał przestać myśleć o wojnie, tak
bezwzględnie okrutnej. Chciał cofnąć czas i wszystko to, co przytrafiło się
jemu, i jego rodzinie. Miał dosyć tego wszystkiego. Gdyby mógł, porzuciłby
wszystko, pojechał do miasta i założył rodzinę. Ponadto był dezerterem, z
pewnością nie ujdzie mu to na sucho. Chyba że to wszystko się posypie, co w
jego mniemaniu było możliwe…
W nocy Audrey nie mógł spać. Jakieś złe moce targały
nim i spędzały sen z powiek. Gdy tylko zasypiał, po chwili budził się spocony,
dysząc i zrywając się z łoża. Gorąco mu było, czuł jakby się dusił, mimo że w
izbie było chłodnawo. W końcu zdecydował się powstać i po omacku pchnął drzwi,
a następnie zszedł po schodach.
Czuł zimno, bowiem był tylko
okryty cienką koszulą i krótkimi spodenkami, a mróz był bardzo kąśliwy. Jednak ignorował
to, bo świeżość powietrza uspakajała go. Udało mu się usiąść na ławie, choć
poobijał się o inne, ponieważ mrok był niewiele mniejszy od tego na górze.
Oparł się łokciami o stół i tak zgarbiony siedział. Znów powróciły myśli o
dawnych czasach, o spokoju i bezpieczeństwie. Bez przerwy tęsknił. A przecież
nie miał do czego wracać.
Nagle usłyszał kroki na
schodach. Odwrócił się, lecz nic nie spostrzegł. Po chwili usłyszał cichy i
kojący głos:
-„Panie, Ostojo moja i
Twierdzo, mój Wybawicielu. Boże mój, Opoko moja, na której się chronię, Tarczo
moja, Mocy zbawienia mego i moja Obrono! Wzywam Pana, godnego chwały, i jestem wolny od moich nieprzyjaciół- nadal
postać schodziła powoli po schodach, kontynuując:- Ogarnęły mnie fale śmierci i
zatrwożyły mnie odmęty niosące zagładę; oplątały pęta Szeolu, zaskoczyły mnie
sidła śmierci. W moim utrapieniu wzywam Pana i wołam do mojego Boga; usłyszał
On mój głos ze swojej świątyni, a krzyk mój dotarł do Jego uszu”.
- Ktoś ty?- spytał zdziwiony i nieco przestraszony Audrey. Powstał z ławy i
wyczuł, że tajemnicza postać stoi tuż przed nim.
- Nie lękaj się, synu. Błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli.
Audrey się zawahał. Chciał się cofnąć, ale za sobą miał ławę i stół.
- Nie lękaj się, synu- powtórzyła postać.- Uklęknij, Pan cię oczekuje.
Ordynans, mimo spokojnego i ufnego głosu rozmówcy, przez dłuższą chwilę nic
nie robił. W końcu uklęknął na jedno kolano i zwiesił głowę. Poczuł na niej
rękę nieznajomego.
- Módl się za siebie, bo grzechy wszystkich nas są wielkie.
Audrey posłuchał. Przez chwilę klęczał i modlił się bezsłownie, czasami
tylko poruszając wargami. Jednak nadal odczuwał niepokój, przez co jego
modlitwa była nieszczera, szczególnie gdy czuł na swojej głowie czułą rękę
nieznajomego. Ten nie poruszył się do chwili, w której Audrey wstał, pytając:
- Ktoś ty?
- „W moim utrapieniu wzywam Pana i wołam do mojego Boga”- piękne słowa,
czyż nie?- nie odpowiedział na pytanie mężczyzna.- To psalm osiemnasty, mój
ulubiony. Jest piękny. Głęboki, podpierający. Siadaj, synu, porozmawiajmy, bo
wiem, że tego potrzebujesz.
Audrey posłusznie usiadł, a po chwili naprzeciwko niego siedział już nieznajomy.
Wkrótce ten drugi zaczął mówić:
- Nie wątp, synu. Wiele przecierpiałeś, wiele złego spotkało cię w życiu.
Ale Bóg jest miłosierny i miłuje nas wielce.
- Gdybym liczył na Pana, zmarłbym dawno z głodu i zimna- opowiedział na te
słowa ostro Audrey.- Nie za młodu, to w ostatnie tygodnie. Zawsze mogłem tylko
na siebie liczyć. Tylko w siebie wierzyć. Wierzyłem w Boga, później w Cesarza. Obydwaj
mnie zawiedli.
- Nie bluźnij, synu- nadal mówił spokojnie nieznajomy.- Po źle dobro
nadejdzie. Hiob wierny Panu pozostał i zostało mu to wynagrodzone. Nawróć się
synu, Bóg ci wybaczy. Zawsze wybacza, bo miłosierny jest.
- Tu jest ziemia, nie niebo. Tu nienawiść rządzi, nie miłość.
- „Ogarnęły mnie fale śmierci i zatrwożyły mnie odmęty niosące zagładę;
oplątały pęta Szeolu, zaskoczyły mnie sidła śmierci”. Synu, nie możesz zwątpić.
Pan jest twą Ostoją i Twierdzą.
- Wszystko co dobre, zniknęło z tego świata. Nie ma dla mnie ratunku, bom
już stracony. Umrę tu, umrę tam, czy już umarłem- nie ma to dla mnie znaczenia.
Śmierć, łzy, cierpienie… oto co Pan mi dał!
- Nie bluźnij, synu- znów powtórzył nieznajomy.- „On wyciąga rękę z wysoka
i chwyta mnie, wydobywa mnie z toni ogromnej”. Nie bój się, synu, Pan jest z
tobą. Jest z nami wszystkimi.
Audrey odwrócił głowę w kierunku lady, mimo że wszystko skryła sobą
ciemność. Drżały mu wargi i dłonie, a w gardle czuł niejaka gulę. Zawsze potrzebował
czułości, współczucia drugiej osoby, a po stracie rodziny nigdy jej nie
odzyskał. Żądał spokoju, bezpieczeństwa, nie krwi, cierpienia i wojny. Niegdyś
się o to modlił, ale, jak sam mówił sobie, Pan go zawiódł. Nie widział na ziemi
boskości, nie widział ni krzty tego dobra, o którym mówiono wszędy. Nienawidził
za to Boga i ludzi, a przede wszystkim siebie. Po chwili odwrócił się do
rozmówcy targany złością:
- Gdzie był, kiedym patrzał na śmierć ojca?- łzy spływał y mu na policzki.-
Gdzie był, kiedy moją matkę wieszano? Gdzie był, kiedy moją siostrę
poniewierano i duszono?! Panie, gdzie ty wtedy byłeś?! Odpowiedz, odpowiedz!
- Nie bluźnij, synu!
- Wolałbym zginąć razem z nimi! Gdzie było wtedy miłosierdzie Pana?!
- Nie bluźnij, synu!
Audrey skrył twarz w dłoniach. Wstrząsnęły nim gwałtowne spazmy.
Objęło go czułe ramię nieznajomego i przygarnęło do siebie.
Źródła fragmentów Psalmu osiemnastego: http://www.nonpossumus.pl/ps/Ps/18.php
Miałeś dać znać, o nowej notce! Dobrze, że coś mnie tknęło, żeby wejść tutaj. No cóż ja mogę powiedzieć? W sumie to nic. Tak samo jak wcześniejsze bardzo dobrze się czyta to opowiadanie. Wciąga i przenoszę się w tamten świat akcji. Czasem, dobrze mieć kogoś przy sobie, zwłaszcza po takiej tragedii jak strata rodziny. Bardzo wzruszające zakończenie. Mam nadzieję, że na dalszą część nie będę musiała długo czekać.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam! :)
Żeby wiedzieć o następnych postach zalecam subskrypcję :). Racja, pisałaś, ale zapomniałem. Dzięki za opinię. Co do następnej części- nie mogę wiele obiecywać. Nadeszły dla mnie trudne trzy tygodnie :(. Ale obiecuję, że coś innego się już niedługo zjawi.
UsuńSerdecznie pozdrawiam!