piątek, 18 marca 2016

Powrót II



          Gdy chłopiec wrócił do karczmy, zastał jednego z Francuzów siedzącego na ławie i popijającego jakąś nalewkę.
- I co?- spytał karczmarz Albert.
- Zaraz ma przyjść- odpowiedział Andrzej.
Życie w karczmie toczyło się tak samo jak zawsze: od czasu do czasu karczmarz kręcił się po izbie by zamienić jakieś słowo z gośćmi i… tyle. Chociaż tę monotonię przerwało przybycie tajemniczych czterech postaci.
Wkrótce drzwi się rozwarły i do środka wszedł kuśtykający pan Stanisław. Karczmarz przywitał go z otwartymi rękoma, mówiąc:
- Witamy, panie Stanisławie. Wszystko dobrze?
- Nieźle, nieźle- odpowiedział bez przekonania weteran.- Gdzież tu są ci Francuzi?
Wówczas odwrócił się właśnie obcokrajowiec wciąż siedzący przy tej samej ławie i pijący tę samą nalewkę. Francuz spojrzał badawczo na przybysza, jego wzrok nie był zbytnio przyjemny. Obcokrajowiec szybko zauważył, że nowy gość nie jest zwykłym mieszkańcem wsi, a byłym żołnierzem. Przez chwilę było widać, że czoło francuskiego żołnierza okrył pot, a źrenice rozszerzył strach, lecz po chwili wszystko to bezpowrotnie zniknęło.
- Bonjour- odezwał się pan Stanisław. Mimo upływu lat, mówił bez cienia akcentu.

- Bonjour- mruknął nieznacznie Francuz.
- Jest ich jeszcze trzech, ale jeden to Polak- szepnął przez ramię szlachcica karczmarz.- Nazywają go Audrey.
Na te słowa roześmiał się pan Stanisław. Jego śmiechu dawno nie słyszano, więc Albert wzdrygnął się na jego dźwięk.
- Audrey, powiadasz?- mówił przez łzy weteran.- Ma babskie imię? To ciekawe, bardzo ciekawe.
Wyśmiawszy się, dosiadł się do Francuza i od razu zapytał:
- Czy to prawda, że twój towarzysz, Polak, ma na imię Audrey?
- Oui- odpowiedział krótko i zwięźle żołnierz.
- Bo?
- Ma dziwne polskie nazwisko- jakieś Otrebec, czy coś w tym stylu, co jest podobne do Audrey.
- Aha. Co was tu sprowadza?- powiedział już poważniejszym tonem. Z jego twarzy automatycznie znikł uśmiech.
- A ja spytam: kim jesteś?- odparł szybko i stanowczo Francuz.
Przez chwilę mierzyli się groźnym i nieprzyjaznym wzrokiem. Polacy, którzy nie rozumieli dialogu, spięli się, myśląc, że zaraz dojdzie do bójki. Lecz po chwili pan Stanisław odpowiedział:
- Pierwszy pułk szwoleżerów-lansjerów gwardii cesarskiej, trzeci szwadron, podporucznik Stanisław Rakowski. Głuchy na lewe ucho, ogłuszony pod Samosierrą, cztery dni później postrzelony w lewą nogę w drodze do szpitala w Madrycie. Zwolniony miesiąc później ze względu na niezdolność do dalszej służby.  
Francuz zdziwił się mocno i rozchylił nieświadomie usta. Nie spodziewał się tak dokładnego sprawozdania. Po chwili powiedział:
- Fizylier Louis Blanchard, dziewiąty korpus marszałka Claude’a Victora-Perrino’a, druga brygada generała Rocha Godarta, osiemdziesiąty szósty pułk piechoty liniowej.
Po chwili zorientował się, że zachował się dość nierozsądnie, lecz nie miał jak już się wycofać.
- Zapomniałeś dodać: dezerter?- spytał, patrząc prosto w oczy Francuza pan Stanisław.
Louis poderwał się z ławy i chciał sięgnąć po nóż, ale zapomniał, że przykryty jest grubym futrem i zachwiał się na nogach. To wykorzystał pan Stanisław- pochwycił za pistolet, który zawsze brał ze sobą przy opuszczaniu domu, co nie zdarzało się zbyt często, i odbezpieczył go.
- Porozmawiajmy spokojnie, panie Louisie- poczekał, aż Francuz wróci do pozycji siedzącej, a potem dodał: Rozumiem, że zbiegliście z Wielkiej Armii?
- Tak- poddał się fizylier.- Mieliśmy dość: zimno, głód, niekończące się marsze i ta cholerna jazda kozacka, która ciągnęła tuż za nami.
- I?- spytał pan Stanisław, widząc, że Louis nie mówi dalej.
- Mam ci składać dokładne sprawozdanie?- warknął.
- Dawno nie słyszałem żadnej ciekawej historii, a twoja na taką wygląda- odgryzł szlachcic, nie odkładając na bok pistoletu. Louis wyprostował się i westchnął:
- Uciekliśmy w nocy, było nas trzydziestu. Dowodził nami, zresztą nadal dowodzi, Pierre Benoit, który leży tam, za ladą. Był porucznikiem kirasjerów. Powiem szczerze: twardy typ. I dlatego świetny na dowódcę tak rozpaczliwej wyprawy. Udało nam się zabrać trochę pożywienia, które jednak starczyłoby nam na dwa dni, gdybyśmy tylko bardzo oszczędzali. Cudem stanęła przed nami nietknięta wieś. Opróżniliśmy chaty z wieśniaków i zostaliśmy tam na dzień. Jedzenia było dość. Audrey – ordynans, nadawał się idealnie na przewodnika, bo pochodzi z tych stron – potwierdził, że starczy na tydzień drogi. Po takim czasie mieliśmy dotrzeć do jakiegoś miasteczka gdzie się urodził.
- Ale nie wyszło?- domyślił się pan Stanisław. 
- Non, monsieur, nie wyszło. Gdy mieliśmy wyruszyć, przybyła jazda kozacka. Szczęściem dziesięciu z nas czekało na resztę grupy przy drodze, więc uratowaliśmy się. Tamci zginęli, praktycznie bez oporu. Wraz z nimi przepadła większa część jedzenia. A robiło się coraz zimniej.
Louis podrapał się po nosie i po chwili kontynuował:
- Cóż, zdawało nam się, że Bóg nie chce nas doprowadzić do celu. Wpierw Audrey postanowił zaprowadzić nas w głąb lasu, gdyż byliśmy pewni, że jazda kozacka będzie nas szukać. Tam jednak zgubiliśmy się. Pierwszy padł kirasjer Denis i to w ciekawych okoliczność. Porucznik Pierre miał ze sobą dwie manierki nalewki, która cholernie rozgrzewa. Dawał nam codziennie po małym łyczku z pierwszej, ale druga jest nietykalna. Zaprzysiągł, że wypije z niej po powrocie do Francji. Gdy spał, Denis sięgnął po dziewiczą manierkę. Ale porucznik jest czujny nawet we śnie- przebił go szpadą na wylot. Następnego dnia rozpętał się śnieżyca, a w niej zaginął fizylier Oliver i Charles, zresztą bracia bliźniaki. Na szczęście tego dnia nie nieśli żadnego jedzenia, więc nie było tak źle. Nazajutrz wybuchła panika: huzar Michele zachorował na grypę. Porucznik kazał go zastrzelić, bo mógł zarazić i opóźniał marsz. Zresztą: sam Michele prosił o śmierć. Potem w nocy zamarzli Antoine i Amaury, a przez grypę zmarł Serge. Wszystko prawie przepadło, kiedy porucznik i Matthieu padli nagle w zaspie śnieżnej, niedaleko stąd. Ale szczęśliwie ja i Audrey znaleźliśmy tę wioskę.
Louis zakaszlał gwałtownie.
- Na pewno szczęśliwie?- spytał pan Stanisław, machając bronią.
Fizylier spojrzał się ze strachem na weterana i rzekł:
- Strzelaj, jeśli chcesz. Dla mnie już starczy: zażyłem ciepła i wygody, wypiłem i zjadłem. Tylko zawieź moje zwłoki do Francji, do rodziny. 
Weteran prychnął i odłożył broń na stół, mówiąc:
- Sprytny jesteś, mój drogi. Nie ta sama ręka już trzyma pistolet, nie ta sama. Dezerterów nie szanuję, bez względu na narodowość. To szumowiny, chamy i ludzie bez honoru. I ty takim jesteś, młodzieńcze- Francuz wzdrygnął się na te słowa, lecz po chwili się opanował. Po czole spływały mu krople potu.- Słuchaj, łotrze. Póki zima nas tu trzyma i nie pozwala na wszelkie podróże, zostawię was w spokoju. Chyba że przyjdą tu Rosjanie, wtedy przemyślę jeszcze raz moją pobłażliwą decyzję.
Powiedziawszy to, Stanisław wstał z ławy i, kuśtykając, udał się do lady. Tam czekał już karczmarz Albert, który z boku przyglądał się całej sytuacji z boku. Zrozumiał, że starcie wisi na włosku, więc jak najszybciej wyjął zza lady znakomitą nalewkę, mówiąc:
- Macie ochotę na szklaneczkę, zgadłem?
Po tych słowach ożywił się Ludwik i Przemysław, którzy dotychczas siedzieli w kącie, przyglądając się z niewielkim zaciekawieniem rozmowie. Od czasu do czasu coś mówili do siebie, ale rozmowa nie była zajmująco ciekawa, nie kleiła się w ogóle. Obaj mieli już dość siedzenia tu i nic nierobienia, niekiedy nawet wściekali się, czy załamywali ręce. Szczególnie Przemysław wyglądał marnie i był w niejakiej depresji.
Przy stole usiadł zatem Francuz, karczmarz Albert, pan Stanisław, Ludwik i Przemysław. Pośpiesznie rozlano alkohol i wszyscy się stuknęli, choć niewątpliwie weteran i dezerter nie mieli do tego ochoty. 

2 komentarze:

  1. Trafiłam tutaj z Twojego profilu google+, nie napisałeś że masz drugiego, tak ciekawego bloga ;-). Powiem Ci, że masz potencjał do pisania. Fajnie układasz fabułę i wplatasz różnych bohaterów do akcji. Nie myślałeś o napisaniu książki? Może ten blog będzie początkiem jakiejś trylogii? :) Zauważyłam, że używasz słów z języka francuskiego - zawsze chciałam się go nauczyć ale niestety, nie było mi to dane.
    Mam nadzieję, że będzie więcej opowiadań na tym blogu. Z chęcią je przeczytam :). Pozdrawiam!
    http://aleksandramakota.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki wielkie za pozytywną opinię. Jeśli chodzi o francuski- tyle go, co kot napłakał :). Znam go na bardzo podstawowym poziomie, odmiana avoir nie jest mi nieznana, na szczęście choć to umiem. Pozostaje jeszcze temat dwóch blogów- jest to bardzo dla mnie problematyczne. Recensio powstało z powodów szkolnych, ale jego przydatność właśnie się kończy. Dlatego też myślę o połączeniu obu stron, tylko nazwa "Figurki w gablotce" nie pasuje do łąki, na której pasą się figurki, recenzje, opowiadania, może artykuły, może przemyślenia, a także koty :). Może masz jakąś poradę? Może Tobie, by taki tytuł nie przeszkadzał? Z wielką chęcią usłyszę Waszą opinię, bo jest dla mnie kluczowa.
      Pozdrawiam! (Zapraszam też na bloga tej Pani: jest super!)

      Usuń