wtorek, 19 kwietnia 2016

Rude jest piękne- recenzja "Once" Johna Carneya



                Istnieją dwa rodzaje filmów- takie, które po wstaniu z fotela znikają praktycznie z pamięci i takie, o których pamięć pozostaje na długo. Przy pierwszych się relaksujemy, czasami śmiejemy, a czasami, niestety, załamujemy się jego poziomem. Przy drugich płaczemy, wspominamy, żałujemy, zazdrościmy... są po prostu piękne. Są bliskie ideału kinematografii, nieustępliwie poszukiwane przez krytyków i innych widzów. Taki też jest irlandzki „Once” Johna Carneya.

„Once” to historia dwóch ludzi- rudowłosego irlandzkiego artysty (w jego roli Glen Hansard), który pracuje jako naprawiacz odkurzaczy wraz z ojcem, i czeskiej artystki (Marketa Irglova), nie mającej stałej pracy. Spotykają się na ulicy, gdy chłopak gra na gitarze piosenkę swojego autorstwa, a dziewczyna podchodzi do niego z zainteresowaniem. Wkrótce złączy ich niezwykła więź.
Co jest niesamowitego w tym dziele, to naturalność. Przede wszystkim mówi nam o tym kamera, zdaje się ręczna, gdyż cały czas drga. „Once” może się wydać filmem amatorskim, ale właśnie taki miał być. Gra aktorów jest świetna, niesztuczna, mimo że Czeszka nawet nie jest profesjonalistką (do tego podczas produkcji miała zaledwie siedemnaście lat). Dialogi nie przypominają Szekspirowskich, zawierają czasami wulgaryzmy, jednak nie są one zniesmaczające. Często ma się odczucie, że zamiast płyty z profesjonalnym filmem, włożyło się płytę z rodzinnego archiwum.

Równie znakomita jest muzyka. Piosenki nie zostały napisane na potrzeby filmu- zespół „Swell Season”, założony przez Glena Hansarda i Martketa’ę Irglovą, istniał już wcześniej. Nie bez powodu „Falling Slowly” zostało w dwa tysiące ósmym roku nagrodzone Oscarem. Naprawdę- muzyka jest znakomita. Chcę się kołysać przez cały film w jej rytmie.  

Film ogląda się świetnie. Nie jest nudny w żadnym wypadku, mimo że jest tam pewna melancholia. Historia jest tak naturalnie piękna, że ma się wrażenie, że odbyła się naprawdę. Tak świetnego dzieła nie widziałem dawno. Ponadto ma wybitną dawkę humoru, czasami bardzo absurdalnego.
Budżet filmu był niewielki, szczególnie w porównaniu do współczesnych amerykańskich produkcji, bo wynosił tylko sto dwanaście tysięcy euro, czyli ponad siedemset razy mniej niż „To nie jest kraj dla starych ludzi”, dzieło, które też dostało Oscara w dwa tysiące ósmym roku. By wydatki obniżyć, sceny nagrywano w domach przyjaciół, Glena Hansarda, czy mieszkania samego Johna Carneya. Scena grania na gitarze na ulicy – Graffon Street w Dublinie – była nagrywana obiektywem długoogniskowym, nagrywającym na większe odległości, dzięki czemu ni przechodnie, ni miasto nie wiedziało o produkcji, a sami aktorzy, jak sami powiedzieli, mogli się rozluzować, bo nie widzieli kamery.
Gdy tylko nadarzy się okazja, sięgnę po „Once” jeszcze raz. Polecam to dzieło kinematografii wszystkim. „Once” jest argumentem za tym, że dwudziesto-pierwszo-wieczne kino nie upadło.



3 komentarze:

  1. super film, polecam każdemu ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Oglądałam! :) Popieram, super film. Rzadko mam do czynienia z tak ciekawą i humorystyczną akcją. Ludzie nie zwracają uwagi na takie filmy ponieważ nie gra w nich ani Pitt czy ktoś inny, tak samo sławny. Zwykle oglądamy kontynuację jakiś serii. Trudno znaleźć taką perełkę wśród takiego wyboru jaki mamy, nawet idąc do kina na coś nowego :).
    Pozdrawiam! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Słusznie prawisz- takie filmy często są ignorowane. A mimo to, jest to najlepszy film jaki oglądałem w tym roku.

      Usuń